Roztocze. Jak uniknąć wakacji bez ich unikania?
Jak ogólnie wiadomo wakacje mają zawsze dwa oblicza. Jedno jasne, a drugie ciemne. Są jak doktor Jekyll i pan Hyde. Z jednej strony to czas odpoczynku, radości, wolności, nieskrępowanej ciekawości, a z drugiej, mordęgi, korków na autostradach, koszmarnych, budzących grozę rachunków za obiad i kilometrowych kolejek po lody o smaku gumy balonowej. Czy jest sposób aby uniknąć ciemnej strony mocy i wykorzystać do maksimum jasną stronę wakacji. Oczywiście, że tak. Odpowiedź na to pytanie jest jedna: ROZTOCZE.
Jest jednak pewien warunek. Musimy wybrać Roztocze mniej nieznane, ukryte pod stosem folderów reklamowych i na najniższych półkach biur podróży, schowane w magazynie pełnym kurzu i roztoczy na czarną godzinę, na last minute, na last second.
Żeby jednak zrealizować to zdawałoby się niedosiężne marzenie musicie być nieugięci i stanowczo odrzucać kuszące propozycje agencji turystycznych i przewodników licencjonowanych. Będą oni wytaczać zza swych przepastnych biurek i stron internetowych same najcięższe działa, takie jak:
Szczebrzeszyn, miasteczko wielu kultur i czterech religii zamieszkujących domy, szopy pokryte papą, biedronkę, kamienice na rynku, kręte, dobrymi chęciami wybrukowane uliczki, amfiteatr, Piekiełko, Brodzką Górę, kościoły, synagogę i cerkiew. Przepięknie położone na wzgórzach nad Wieprzem, pełne świerszczy, języka polskiego, wypędzonych arian, festiwali, muzyki.
Zamość, który nie leży na Roztoczu, lecz jest tak idealny, że powszechnie kojarzy się go z Roztoczem i nawet jedna z księgarni w Zamościu zwie się nomen omen Trio z Roztocza, choć naszym zdaniem bliżej jej do Trio z Belleville. Miasto wszystkich kultur i języków, placów, rynków, Leśmianów, Grechutów. Miasto katedralne i utwierdzone w dumie niezdobytego. Miasto bram i bastionów, podziemi i kładek. Miast klucz i miasto kluczące. Meandrujące uliczkami czasu. Z jednej strony idealne, a z drugiej poszukujące ideału.
Adamów, z którego tak samo blisko jest do Bliżowa jak do boskiego Buenos Aires, tam gdzie jeszcze brzmi tętent koni Ryszarda Filipskiego i słychać zapomnianą pieśń roztoczańskich skrzatów, Lusi Ogińskiej. Gdzie ostatnią godzinę swego czasu wyśpiewała Kora, a gwiazdy spadające w atramentowej nocy Iwni spełniają wszystkie życzenia.
Zwierzyniec, miasto ogród, natchnione biegiem lat i Świerszcza, naglone wspomnieniem szarańczy, kuszące wyspą i wodą, Roztoczańskim Parkiem Narodowym, Browarem i Willą Plenipotenta. Pełne sprzeczności i banerów reklamowych, polskich i ruskich pierogów, wołów, lodów i kuchni polowych po brzegi wypełnionych wakacyjną grochówką.
Krasnobród, pełen wód krasnych, przy brzegu płytkich, dalej zaś głębokich i gór wysokich z wieżą widokową na klasztor i Podklasztor, na kapliczki, na Rocha, na Marka, na Szur.
Józefów, kamienny i niecodzienny. Tam gdzie zwierzęta zaklęte w kamień przy wodopoju, gdzie domy stare drzewa pełne, Dom Księgi, który stał się domem dla ksiąg, kirkut stromo spadający w przepaść czasu i rajskie jabłka rosnące przy drodze. Miasto wieży kamiennej, kamiennych i partyzanckich legend.
Susiec, synonim zacisza, niedaleko do szosy, z drogowskazem na Szumy, z Kargulem i Pawlakiem, pełny bezpretensjonalnych pensjonatów, niekoronowana letnia stolica Roztocza. Kres znanej turystom ekumeny.
Szumy na Tanwi, jeden z bardziej szumnych cudów świata. Tutaj gwar wody miesza się z gwarem spacerujących gości.
Tomaszów Lubelski, miasto nieoczywiste wyciągnięte z wnętrzności czasu. Wciąż żywe i pulsujące. Na swój sposób zabytkowe i nowoczesne.
Lubaczów, szeroko nad zieloną rzeką rozciągniony. Z konkatedrą, linią kolejową i dworcem, z cerkwią i młynem, z rynkiem jak na miasto przystało, z kirkutem, cmentarzem i Muzeum Kresów. Z kilometrami ulic i uliczek prowadzących do nikąd.
Lwów, do którego dwa razy nie trzeba nikogo zapraszać. Największe, najstarsze i kompletne miasto Roztocza. Esencja i kwintesencja roztoczańskiej miejskości. Skóry wołowej nie starczy aby napisać o Lwowie.
Horyniec-Zdrój, sanacyjny, borowinowy, uzdrowiskowy, z bezpośrednim połączeniem ze stolicą, z teatrem i sklepem żelaznym.
Ruda Różaniecka, królestwo ryb, wyspa pośrodku Puszczy Solskiej, tam gdzie króluje Dębowy Dwór i Cztery Stawy.
Siedliska, marka nad markami z Muzeum Skamieniałych Drzew, kościołem, cerkwią, smokami, obrazem na drzewie ( jeszcze nieskamieniałym) i kapliczką jako we wodzie tak i na ziemi.
Jeśli już uda wam się nie pojechać w te niezwykle popularne, wakacyjne miejsca, jeśli nie dacie się omamić, zastraszyć i przekonać do nich, to jest szansa, że znajdziecie się sami albo najlepiej z rodziną daleko od szosy, od szumów, kolejek po lody pistacjowe, zatłoczonych ścieżek spacerowych i szlaków turystycznych, góralskich ciupag i roztoczańskich oscypków. Jest szansa, że wylądujecie w miejscu gdzie próżno szukać sklepu, miejsca noclegowego, autobusu, czy pociągu. Istniej wielkie prawdopodobieństwo, że znajdziecie się tam gdzie prócz nas przez całe wakacje nie będzie nikogo. Że znajdziecie się na zielonym szlaku imienia Brata Alberta, gdzieś na Józkowj Górze, albo na Moczarach, na Sołotwinie, albo w Niwkach Horynieckich, w Narolu, w Lubyczy Królewskiej, na Zającach, albo w Niedźwiedziach, nad Ratą, w Werchracie, w Łozach, albo w brzezinie. Na Grochach gdzie święty Jerzy walczył ze smokiem. W Płazowie w karczmie nad źródłem z gnomonem za pazuchą. W Starej Hucie Kryształowej, na Dahanach, na Chlewiskach, w Brzezinach, które leżą niedaleko Maurycówki i w Maurycówce, która leży niedaleko Lipia, które z kolei leży nieopodal Lipska graniczącego z pewnością z Narolem. W Hucie Lubyckiej, na Gruszce, na Mrzygłodach dwojga imion lubyckich i werchrackich. W Gorajcu i w Goraju. W Radrużu na rubieży i w Sieniawce ciszy i komarów pełnej.
Tam z pewnością wakacje będą udane. Żadna zła moc tam nie sięga, żadna kolejka, żaden korek, żadne lody o smaku gumy balonowej.