Do Lwowa na Roztocze
Aut. R. Gmiterek
„Od Kraśnika, aż po Lwów”, to refren, który przewija się w niemal wszystkich roztoczańskich opowieściach. Kiedy chcemy słuchaczowi, czy też czytelnikowi opisać miejsce Roztocza na mapie Polski, Europy czy świata, opisujemy te dwa skrajne punkty pomiędzy którymi według geografów mieści się ( choć lepiej brzmi rozciąga się) Roztocze. Co ciekawe, są to punkty wyznaczające jednocześnie dwa ważne dla nas, Europejczyków kierunki świata i punkty odniesienia: wschód i zachód. Kraśnik na zachodzie, a Lwów na wschodzie. Utarło się przeświadczenie, że Lwów to wschód. Co prawda leży na wschód od Kraśnika, ale jest to miasto bardzo europejskie. Miasto, w którym i wschód i zachód czują się jednakowo dobrze. Miasto gościnne, niezapomniane i pamiętające. Miasto, o którym rzadko wspomina się, że to miasto roztoczańskie. Największe, najludniejsze, najpiękniejsze. Które z innych miast Roztocza wygrałoby rywalizację o miano stolicy Roztocza ze Lwowem? To, że Roztocze nie kończy się na granicy polsko-ukraińskiej wiedzą wszyscy, lecz tylko niektórzy o tym pamiętają i kiedy wszyscy zatrzymują się w: Zwierzyńcu, Suścu, Krasnobrodzie, Adamowie, Rudzie Różanieckiej, Hucie Lubyckiej albo w Kraśniku, Prusiu, czy w Radrużu, jak najbliżej słupków granicznych, to niektórzy jadą dalej, tak daleko jak tylko sięga Roztocze.
Do Lwowa nie jest daleko, a wręcz bardzo blisko. Dzisiaj jedynie wojna, która toczy się na terytorium Ukrainy oddala Lwów od Kraśnika i równocześnie, paradoksalnie przybliża go coraz bardziej. Bo wszystko się kiedyś skończy, skończy się także wojna i Lwów będzie potrzebował turystów, którzy zostawią tam trochę grosza aby odbudować, to, co wojna zniszczyła. To prawda, że i teraz odbywają się „wycieczki” do Lwowa, ale mają one zupełnie inny charakter niż przed wojną. To „wycieczki” z pomocą humanitarną. Kiedy jednak powróci pokój, powrócą te, które od wielu, wielu lat organizują biura podróży. Można oczywiście wybrać się do Lwowa bez biura. Własnym samochodem, albo kursowymi autobusami z Warszawy, Szczecina, Lublina, czy też pociągiem z Przemyśla ( marzy nam się aby na powrót uruchomiono roztoczańską linię Warszawa – Lwów, przez Lublin, Bełżec, Hrebenne i Rawę Ruską) ale najlepsze są nasze lokalne, roztoczańskie biura podróży, te, które działają najbliżej granicy, te, które nawet w tym wojennym czasie nie tracą kontaktu ze Lwowem. Znają one drogę do Lwowa i miasto jak własną kieszeń. Hrebenne, Rawa Ruska, Żółkiew, Kulików i Dubliany, Lwów. A we Lwowie…
Właśnie… „ni ma jak Lwów” ( na cmentarzu Orląt Lwowskich są już lwy, które rzeźbił min. rzeźbiarz pochodzący z Chlewisk niedaleko Narola Michał Pudełko) „ni ma”, a jest tyle, że aby zwiedzić całe miasto potrzeba kilku tygodni, a żeby go dobrze poznać, dobrych parę lat. Dlatego we Lwowie każdy powinien wytyczyć sobie własny szlak nie oglądając się na innych. Oczywiście na początku nieodzowny jest przewodnik, który zakreśli na planie Lwowa szlak obowiązkowy. Stare Miasto: Teatr Wielki, Teatr „ Skarbkowski”, Zamek Niski, Muzeum Narodowe, pomnik Tarasa Szewczenki, pomnik Adama Mickiewicza, hotel George, archikatedra rzymskokatolicka pod wezwaniem NMP, kościół jezuitów, kaplica Boimów, ratusz, kamienice na Rynku ( „czarna”, „ królewska”, pałac Lubomirskich), cerkiew pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego, archikatedra ormiańska, kościół Dominikanów, pomnik Nikifora, pomnik Iwana Fedorowa, Arsenał Królewski, cerkiew Wołoską z wieżą Korniakta, pozostałości po synagodze „ Złota Roża”, Arsenał Miejski, klasztor Bernardynów, Brama Gliniańska, gmach Namiestnictwa Galicji, kościół Karmelitów, baszta prochowa. Prawda, że dużo, a to tylko rzeczy duże, a są nie mniej cenne mniejsze i większe. Jest Wysoki Zamek, z Kopcem Unii Lubelskiej na szczycie, jest cerkiew św. Jura, jest główny dworzec kolejowy, jest cmentarz Łyczakowski z cmentarzem Orląt Lwowskich i Cmentarzem Strzelców Siczowych, jest Góra Lwa ( z tej góry widać największe naturalne wzniesienie Roztocza, Czartowską Skałę) i Szewczenkowski Gaj gdzie znajduje się muzeum Architektury Ludowej, jest pomnik Maksyma Krzywonosa, jest cerkiew prawosławna pw. św. Mikołaja, jest synagoga chasydzka, cerkiew pw. św. Onufrego, cerkiew pw. św. Paraskewy, gmach Galicyjskiej Kasy Oszczędności, Kasyno Szlacheckie, gmach dawnego Sejmu Galicyjskiego, Uniwersytet Lwowski, pomnik Iwana Franki, park im. Iwana Franki, gmach zarządu Kolei Lwowskiej, klasztor Sacre Coeur, kościół p. w. św. Magdaleny, pałac Biesiadeckich, willa Juliana i Alfreda Zachariewiczów, gmach Politechniki Lwowskiej, kościół pw. św. Elżbiety. Bogactwo gmachów, willi, historii. Mnóstwo ulic, placów, ludzi, tramwajów, aut, klaksonów, rozmów, krzyków, nawoływań, kolorów, zapachów i dźwięków. A to tylko ułamek tego, co czeka nas we Lwowie. Klasztor św. Brygidy, dom towarowy Magnus, pałac Potockich, gmach Poczty Głównej, Biblioteka Narodowa im. Stefanyka ( dawne Ossolineum), Lwowska Galeria Sztuki, fragment pałacu Sapiehów, pałac Bielskich, kościół pw. św. Łazarza, szpital dla ubogich, park Stryjski, Pałac Sztuki, park Żelazna Woda, pomnik Daniela Halickiego, pałac Sprawiedliwości, kamienica Segala, gmach dawnej Izby Handlowej, pomnik Michała Hruszewskiego, klasztor Trynitarzy, Biblioteka Uniwersytecka, Muzeum Sztuki Ukraińskiej, Cytadela, kościół Sakramentek. Kręci się w głowie, nogi odmawiają posłuszeństwa. Klasztor Zmartwychwstańcow i dalej. Ogród Botaniczny, park Pohulanka.
Nie sposób pomieścić na jednej stronie ułamka tego co Lwów w sobie mieści. Tyle historii w jednym wielkim mieście przelewa się i rozlewa szeroko. Sława Lwowa biegnie daleko przed nim. Tu potrzeba czasu. Bo są jeszcze restauracje, bistra i kawiarnie. Są sklepu i sklepiki, pchle targi i budki z czeburakami, są lwowskie żeberka, pijane wiśnie i trzeźwe poranki, uliczni grajkowie i liczni przechodnie. A nie ma jak Lwów. Więc do Lwowa.