Z Bełżca na Podlesinę. Letnia wycieczka po Roztoczu
Z Cyklu: Cztery pory roku na Roztoczu
Aut. Robert Gmiterek
Lato czeka ( I)
„Lato, lato, lato czeka,
Razem z latem czeka rzeka,
Razem z rzeką, czeka las,
A tam ciągle nie ma nas...”
Pamiętacie tą piosenkę? Słowa do niej napisał Ludwik Jerzy Kern w 1960 roku, a zaśpiewała ją po raz pierwszy w 1960 roku Halina Kunicka urodzona 18 lutego 1938 roku we Lwowie na Roztoczu. Na Roztoczu jeszcze luty, wprawdzie coraz bardziej wpadający w marzec, ale jednak luty. To naturalne więc, że nas jeszcze nie ma w czekającym nas lecie. Jesteśmy zupełnie gdzie indziej, za nic mając świadomość szybko upływającego czasu. A to błąd. Żadna inna pora roku nie ucieka tak szybko jak lato i zazwyczaj tylko je wspominamy. Dlatego warto już w lutym przygotować się na nie i czekać w pogotowiu tak jak ono na nas. Najlepiej w okolicy stacji kolejowej w Bełżcu, gdyż na Roztocze lato przyjeżdża do Bełżca na początku czerwca i kursuje tam i z powrotem do września. Dla tych, którzy chcą jak najdłużej posmakować lata i wywieźć jak najwięcej związanych z nim wspomnień mamy propozycję pieszej, plecakowej, wyjętej wprost z lat siedemdziesiątych wycieczki szlakiem lata. Z Bełżca na Podlesinę, przez Jeziernię. Zapraszamy. Dzisiaj wstęp do wędrówki, inwokacja do czekającego lata.
Wysiadamy w słońcu. Stacja Bełżec, przestrzenne, puste perony. Zarówno pierwszy jak i drugi. Budynek dworca obity białym sidingiem. Czerwony dach. Zamknięty na głucho. Pociągi pasażerskie zwykły zatrzymywać się tu jedynie od czerwca do września. Stąd duże prawdopodobieństwo, że korzystając z tego sposobu podróżowania wysiądziemy w słońcu. Przed dworcem ławka. Kiedy usiądziemy na niej i spojrzymy przed siebie na zachód, w lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte XX wieku to w odległości 200 m zobaczymy inny dworzec. Drewniany, niski, przypominający barak, ustawiony równolegle do torów, malowany raz na na zielono, raz w trudne do określenia brązy. Kryty papą dwuspadowy dach. Przed nim ławka. Pod oknem skrzynka z kwiatami. Czerwona skrzynka pocztowa tuż przy wejściowych drzwiach. I dużo ludzi. Może dla nas nie starczyć miejsca, na ławce, na peronie. Zaraz przyjedzie pociąg. Parowóz, sapiąc i dysząc, krzesząc iskry, prychając parą i buchając dymem wtoczy się ze zgrzytem i kołysaniem na peron pierwszy. Przez chwilę będzie pachniało dymem i mgłą. W tej mgle jeśli poprosimy o trochę cierpliwości i wyobraźni będziemy mogli zobaczyć jeszcze starszy dworzec. Za nami, tam gdzie siedzimy dzisiaj, ten który powstał końcem XIX wieku przy linii kolejowej Lwów – Bełżec, oddanej do użytku 23 października 1887 r. Zniszczony w lipcu 1944 roku przez sowieckie lotnictwo. Odbudowany w obecnym kształcie w latach dziewięćdziesiątych, jakby na chwilę, pro forma, aby był i przesłonił pustkę, aby można było postawić przy nim ławkę. Dla nas. Dla takich jak my, którzy przyjeżdżają tu w lecie pociągiem. Albo jesienią samochodem, rowerem, czy też autostopem. Po to abyśmy mogli zacząć od niego naszą wędrówkę przez okoliczne przestrzenie, śladem granic i tropami pogranicza. Bo zastanawiając się skąd mamy wyruszyć z Bełżca, aby do Bełżca powrócić to wybierzemy stację i na nią wrócimy zakreślając na mapie Roztocza Środkowego krąg życia. Bo wszyscy wiemy, że jest w Bełżcu jeszcze jedno miejsce, co do którego nigdy nie będziemy pewni, czy pozwoli nam wrócić. Czy nas wypuści w stronę słońca, czy otworzy nam bramę do ogrodu.
Dlatego zaczynamy tutaj, na dworcowej ławce. Przed nami nieskończona ilość dróg. Oprócz tej żelaznej, którą przekraczamy zmyślnym labiryntem skonstruowanym z biało-czerwonych rur zmierzając na północ w stronę zabudowań kolejowych, po drugiej stronie torów czeka nas ścieżka wydeptana przez mieszkańców, którym tędy najbliżej na przystanek autobusowy, czy do pobliskiego sklepu. Za nią zaś idą po kolei i bez żadnego porządku: szerokie wyasfaltowane, wąskie asfaltowe, asfaltowe pełne dziur, szutrowe, szutrowe pełne dziur, piaszczyste, błotniste, kamienne, polne i leśne. Cała gama dróg. Niektóre z nich pozostały na swoim miejscu w niezmienionym kształcie od czasu kolonizacji Roztocza. Inne zaś, bliższe naszym czasom i wyobrażeniom o drogach pojawiły się później. Na życzenie tych, czy innych decydentów, bardziej jednak pod wpływem granic, które hasały tu po okolicy i nigdy nie potrafiły usiedzieć w jednym miejscu. Po drodze spotkamy je wszystkie, historyczne, polityczne i metaforyczne, a także te, które biegną przez człowieka.
Niech ta wędrówka z Bełżca na Podlesinę nie będzie tylko podróżą przez kolejne miejsca, gwoli obejrzenia miejsc, poznania ich zabytków, czy posłuchania o ubytkach. Ważna jest droga. Kto wie, czy nie najważniejsza. Zwłaszcza teraz kiedy mało mamy czasu na drogi. Kiedy z łatwością przemieszczamy się z punktu A do Punktu B. Pozostawmy tutaj tą łatwość na uboczu. Pozwólmy sobie na drogę. Zasłuchajmy się w szelest drogi. Dajmy się jej poprowadzić. Trzymajmy mapę i przewodnik w kieszeni, ale pozwólmy sobie czasem na błądzenie. Wybierzmy nie to rozwidlenie co trzeba. Bo może przewodnik nie ma racji. Może za tamtym zakrętem czeka nas niespodzianka. Iluminacja, odkrycie nieodkrytego. Zawsze możemy wrócić na szlak. Zwłaszcza taki nieopisany na drzewach niebieską, czarną, czy czerwoną kreską. Zawsze można zapytać tubylca, albo nawigacji GPS: gdzie jesteśmy? Ale czy znajdziemy tam odpowiedź na pytanie; kim jesteśmy? Z tym musimy uporać się sami.
Fot. W. Huk